Kwestia ta została podniesiona w czasie wywiadu GamesIndustry.biz z szefem Take-Two, na tegorocznych targach E3. Strauss Zelnick dostrzega problem wydłużających się odstępów pomiędzy kolejnymi częściami serii i... uważa, że trend ten zmierza ku końcowi.
Strauss Zelnick
Myślę, że te odstępy nie będą się dalej wydłużać. W sumie oczekiwałbym, że w wielu przypadkach ulegną skróceniu. Faktycznie, nasze wieloletnie wsparcie dla gier mogło sprawić, że przestało się nam śpieszyć z nowymi tytułami, jednak dostrzegamy też pozytywne strony tej sytuacji. Twórcy mają wystarczająco dużo czasu, aby tworzyć najlepsze gry na rynku, dokładnie takie jakich oczekują gracze. No i budowanie oczekiwania, to też dobra rzecz.
Wierzymy, że warto dać graczom odpocząć od danego tytułu zanim na rynek trafi kolejna część. 12 lat temu powiedziałem, że wypuszczanie kolejnych odsłon niesportowych serii nie ma sensu. Wtedy niewielu podzielało moją opinię, a dziś jest inaczej. Jednak osiem lat - rzeczywiście, to chyba trochę za długo.
Możliwe, że niektóre gry będą po prostu krótsze. Kiedyś, w momencie premiery dostawaliśmy od razu całą zawartość jaką twórcy mieli w planach. Teraz, kiedy gry są rozwijane nawet długo po premierze, można by się pokusić o skrócenie ich początkowej formy rozumianej na przykład jako liczba godzin rozgrywki.
Myślicie, że takie podejście mogłoby się sprawdzić przy kolejnym GTA albo Red Dead? A może siekanie gry na "odcinki" nie ma sensu w przypadku tytułów z otwartym światem? Czy to jedyna alternatywa dla wieloletniego oczekiwania?