Zgodnie z planem, a raczej chronologią, bo trochę odsunęło się wszystko w czasie, ukończyłem grę Max Payne. Ukończyłem też drugą część, co powinno dać mi szerszy obraz serii, obejrzałem ponownie film i teraz mogę zacząć wystukiwać na klawiaturze swoje nowe przemyślenia, porównywać, sądzić. Zanim przejdę do wytykania rażących zmian w fabule, których nie chciałbym jednak nazywać błędami, muszę podkreślić, że Max Payne Johna Moore nie jest na pewno ekranizacją - jest adaptacją, i to dość luźną adaptacją. Mimo, że reżyser trzymał się motywu przewodniego, aby jednak można było odnaleźć tam nawiązania do oryginalnej historii, wszystko zostało przetasowane, odwrócone i to nie zawsze sensownie w odniesieniu do gry. Niestety. Z drugiej strony, trzeba okazać trochę zrozumienia. Scenarzyści uważają, że film trzeba trochę zmienić, aby zachęcić do obejrzenia główny target, czyli graczy. Ja to rozumiem, ale dlaczego konieczne jest wprowadzenie aż tylu zmian? Dlaczego główny bohater odwiedza lokacje znane z gry w zmienionej kolejności? Dlaczego spotyka innych ludzi?
Tak jak wspomniałem, nawet jak na adaptację, zmian w fabule jest bardzo dużo. Wirtualny Max Payne przechodzi w trakcie gry pewną ścieżkę. Wydaje mi się, że kolejność punktów na tej ścieżce powinna być zachowana. Oczywiście, można skrócić wydarzenia i czynności mające miejsce pomiędzy poszczególnymi etapami w grze, coś wyrzucić, coś tam dodać - to film i ma tylko półtorej godziny, ale chronologia musi pozostać nienaruszona. Bohaterowie powinni ginąć w tym samym miejscu i czasie co ich pierwowzory. I tak: Alex powinien zginąć w zasadzie zaraz na początku, na stacji metra, a nie w domu; Lupino w grze pada trupem z ręki Maksa - nie BB; Nicole Horne również wymknęła się regułom i nie ginie w scenie finałowej, a wychodzi z całego zamieszania żywa. Ba! W zasadzie nie bierze w tym wszystkim w ogóle udziału, tylko przemyka gdzieś bokami. Nie do pomyślenia. Podobnie mają się sprawy z wyglądem kluczowych postaci. W większości przypadków kostiumografowie postarali się. Zaskakująca jest zmiana w wyglądzie Aleksa Baldera (partnera Maksa). W grze to wysoki facet w czarnym płaszczu i okularach przeciwsłonecznych. W filmie zastąpiony został przez lekko żulowatego, starszego gościa we włosach prawie do ramion, zimowej czapce i lekko powiewającym na wietrze płaszczyku. Prawie jak panna Monroe. To samo Jim Bravura (przełożony Maksa). W grze podstarzały gość, łysiejący, w okularkach, średniego wzrostu, przy kości. A w wizji Johna Moore? Wysoki, wysportowany Afroamerykanin w sile wieku. WTF? Czy oni aby przypadkiem nie powinni się zamienić rolami? Wydaje mi się, że po odpowiedniej charakteryzacji Logue mógłby przypominać Bravurę, a Ludacris Baldera. No, ale to już tylko moje zdanie. Zupełnie też nie wiem po co wcisnęli tam Olgę Kurylenko w roli Natashy - siostry Mony. Chyba tylko, żeby było na co popatrzeć. Sax owszem miała siostrę, ale ta miała na imię Lisa i była żoną mafiosa Punchinello, a już na pewno żadna z nich nie miała pochodzenia wschodnioeuropejskiego. O Punchinello już nie wspomnę, jak i o Gognittim. Ich gangsterskie epizody zostały całkowicie pominięte w adaptacji, mimo, że ekipa Remedy poświęciła obu postaciom kilka rozdziałów. Zostaje jeszcze Jason Colvin, pracujący w Aesir jako manager wyższego szczebla. Film pokazuje go w zasadzie, w roli prawej ręki Horne. Jego występ jednak podobał mi się. Częściowo chyba właśnie chodziło o kogoś kto wypełni w fabule lukę po mafii. Kończąc część recenzji poświęconą bohaterom, muszę wspomnieć o Lupino i samej Horne. Mając już za sobą grę, mogę powiedzieć, że akurat w tych dwóch przypadkach aktorzy zostali dobrani bardzo dobrze. Co prawda, jak napisałem pół roku temu, przez występ w Prison Break trochę za bardzo przylgnęła do Nolasco etykieta misiaczka, ale do Jacka Lupino podobny jest. Podobnie sprawa ma się z czarnym charakterem numer jeden, czyli panią Horne, odgrywaną przez Kate Burton. Twarz dopasowana niemal idealnie, ale potencjał niewykorzystany. Za mało jej tam i nie ginie na końcu. Cóż, może w drugiej części.
Jeśli chodzi o lokacje znane z gry, hmm... Stacja Roscoe Street wydaje się OK, chociaż brakuje tam sceny zabójstwa Aleksa. Hotel Lupino zamieniono na jakąś spelunę, a klub "Ragna Rock" przemianowano na "Rag Na Rock". I w ogóle nie przypomina tego naprawdę wielkiego, gotyckiego budynku (kościoła?), znanego z gry. Bez komentarza. Epizod w porcie zastąpiono wizytą w kontenerze na terenie przechowalni Gognittiego. To ma być ten "smaczek" w wersji unrated, o którym mówił Moore? Pff. W ogóle oglądając film jeszcze raz, nie zauważyłem żadnego z zapowiadanych dodatków. Spodziewałem się, że będzie przynajmniej więcej krwi (której montażyści musieli się pozbyć, aby wpuścić na salę kinową dzieci) albo dokleją te rzekomo wycięte pół godziny filmu. Na tym w zasadzie kończą się lokacje znane z gry. Jest jeszcze budynek Aesir, ale o tym za moment. Tak jak już wspominałem, zupełnie pominięto wątki mafijne. Nie ma więc restauracji Punchinello, nie ma kanałów i nie ma jego willi. Nie ma też odlewni, w której to Valkyr był wytwarzany, nie ma strzelaniny na parkingu (przeniesiona do podziemi siedziby Aesir), nie ma w końcu rezydencji Alfreda Woodena. Wątki znaczące i ciekawe, ale pan Moore nie znalazł dla nich miejsca w swoim obrazie. Na szczęście miejsce znalazło się przynajmniej dla biurowca korporacji Aesir. Biurowiec jak biurowiec, oczywiście wysoki. Wnętrze różni się od tego z gry, ale za dużo o nim powiedzieć nie można, bo w zasadzie pokazano tylko parking podziemny, kawałek parteru, jedno pięterko z pomieszczeniami biurowymi, no i dach. Z tego wszystkiego tylko ten dach i lądowisko przypominają drapacz jaki widzimy w grze. Przypominają całkiem dokładnie, więc plus się za porządnie dobrany budynek należy. Na szczycie Max nie dopada jednak Nicole Horne, a BB. Nie pojawia też śmigłowiec, do którego Horne ucieka, a który Payne następnie efektownie "zdejmuje" z pomocą wielkiej, stalowej iglicy. BB ginie dość szybko, po prostu od kul z giwery Maksa.
Godne uwagi są napisy końcowe, dlatego poświęcę im cały akapit. Napisy są naprawdę efektowne i śmiem twierdzić, że obok ścieżki dźwiękowej to jeden z najmocniejszych elementów całego filmu. Oczywiście wszystko świetnie współgra z kawałkiem Metsuo lecącym w tle. Co ciekawe, wśród napisów pojawia się nazwa Rockstar Games, a brakuje samych twórców, czyli fińskiego Remedy. Czyżby nie chcieli się przyznawać?
Scena wyświetlana po napisach końcowych świadczy, że powstanie druga część filmu. Najprawdopodobniej tym razem Mona i Max będą polować na Horne. Myślę, że wreszcie ją dopadną, ale niestety odbędzie się to kosztem jeszcze wyraźniejszego odejścia od gry. Obawiam się, że z Maksa Payne'a pozostanie już tylko tytuł. John Moore stworzy własną linię fabularną, równoległą do historii przedstawionej przez zespół Remedy, zamiast adaptować "Upadek Maksa Payne'a". Szkoda. No, ale przecież i tak pójdziemy do kina żeby zobaczyć co tam Jaś zmaluje.
Z innych ciekawostek muszę koniecznie zwrócić uwagę na kolor Valkyru. Oryginał posiada barwę zieloną, w filmie natomiast postawiono na niebieską. BB nie jest tak naprawdę żadnym bliskim przyjacielem rodziny. Jest po prostu kontaktem Maksa w czasie, gdy ten pracuje pod przykrywką. Sam Max też nie pracuje w Wydziale Spraw Zamkniętych, a w DEA. Valkyr zażywa nie jako "dopalacz", a wstrzykuje mu go mimo jego woli Nicole Horne w ostatniej scenie w willi Punchinello. Walkirie (demony), które pojawiają się w filmie, w grze nie są widoczne. Mimo to muszę przyznać, że to akurat niezły dodatek do wersji kinowej. Gdyby tylko oczy im się tak wyraziście nie świeciły... Bardzo dobrze zrobione zostały też retrospekcje w domu Maksa z Michelle i jego córką. Klimatyczne.
Słowem zakończenia: film jako film zły nie jest - widziałem gorsze, też adaptacje gier, więc gatunek ten nie poległ jeszcze do końca. Problemem Maksa Payne'a jest to, że może być odbierany w trojaki sposób. Osobom takim jak ja, będącym w temacie, ale nie pałającym namiętnością do gliniarza z Nowego Jorku film przypadnie do gustu. Jest sporo akcji, efektów specjalnych, nieźli aktorzy, fabuła pokręcona, ale da się skojarzyć. Niestety prawdziwych fanów gry albo osób które w życiu o Maksie nie słyszały jest więcej. I im się film pewnie nie spodoba. Ci drudzy w ogóle nie odnajdą się w labiryncie intryg, nie nadążą za śledztwem, a fani - wiadomo - albo usną w połowie seansu. Mnie też film bardziej podobał się zanim zagrałem. Niestety z tym się Moore musiał liczyć przy obieraniu ścieżki, którą pójdzie kręcąc kolejne ujęcia. Nie można zadowolić wszystkich. Ja bym jednak na jego miejscu postawił na fanów, na ekranizację. Tak trudno trzymać się gotowego schematu? Czasami człowiek woli obejrzeć na wielkim ekranie to co już widział w grze i jest bardziej zadowolony, niż gdy na siłę wciska mi się ulubiony cukierek w nowym papierku. Przynajmniej film zostałby okrzyknięty jedną z najlepszych ekranizacji, a tak to nie ma ani tego ani pewnie nie zarobił kokosów. I nikt na sequel czekał nie będzie.